Cezary Miszta doznał bolesnej kontuzji w trakcie meczu o Superpuchar Polski, który Legia przegrała po rzutach karnych z Rakowem Częstochowa. W niedzielę Wojskowi poinformowali, że 19-latek ma złamany nos. Mimo tego dograł on spotkanie do końca, a nawet obronił strzał Zorana Arsenicia w serii jedenastek.
- Cezary Miszta w 60. minucie spotkania Superpucharu Polski zderzył się z Sebastianem Musiolikiem
- Zawodnik zalał się krwią, ale dokończył spotkanie, a w serii rzutów karnych obronił nawet jeden ze strzałów
- W niedzielę Legia Warszawa poinformowała, że 19-letni bramkarz ma złamany nos
Cezary Miszta ma złamany nos
Cezary Miszta został wybrany przez Czesława Michniewicza do gry w Superpucharze Polski. Młody bramkarz Legii Warszawa szybko stracił bramkę, ale poza tym prezentował się solidnie. W 60. minucie odważnie wyszedł do długiego podania zawodników Rakowa Częstochowa i zderzył się głowami z Sebastianem Musiolikiem. Golkiper zalał się krwią, ale po zmianie koszulki na czystą powrócił do gry. Ostatecznie do wyłonienia zwycięzcy konieczna była seria rzutów karnych. W nich Miszta obronił nawet jedenastkę Zorana Arsenicia, ale Wojskowi ulegli rywalom, którzy sięgnęli po pierwszy w swej historii Superpuchar Polski.
Jak się okazało, 19-latek we wspomnianym starciu doznał poważnej kontuzji.
“Niestety, nie potwierdziły się przypuszczenia samego zawodnika i wykonane w nocy badania wykazały, że nos jest złamany” – możemy przeczytać w oficjalnym komunikacie Legii Warszawa.
Sam Miszta podziękował kibicom za wsparcie.
” Chciałbym podziękować wszystkim za wsparcie i wszystkie wiadomości, które od was dostaję. Już wiem, że hasło „cała Legia zawsze razem” nie jest tylko zwykłym sloganem i ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nos niestety połamany, ale mam nadzieję, że wrócę szybko na boisko i będę mógł pomóc drużynie. Teraz patrzymy tylko w przyszłość, głowa do góry i jedziemy dalej!” – napisał golkiper na swoim koncie instagramowym.
Nie wiadomo jeszcze, jak długo potrwa absencja Miszty. Między słupkami Legii ponownie stanie Artur Boruc.
Komentarze